dziewiąty
Siedem lat temu dziewiątego grudnia 2014 roku dowiedziałam się, że jestem w wymarzonej i wyczekanej ciąży. Dziewięć miesięcy później, dokładnie dziewiątego sierpnia o godzinie 21:21 urodziłam Stasia. To tylko część magicznych dziewiątek w naszym życiu, w których moc bardzo wierzę. Przede wszystkim jednak wierzę w medycynę. Mój syn urodził się z miłości oraz dzięki leczeniu i procedurze in vitro. Jest naszym prywatnym cudem. Nie istnieją „dzieci z in vitro”, mimo rozwoju nauki żadna probówka jeszcze dziecka nie urodziła… dzieci rodzą kobiety, mamy. Natomiast rodzice w procedurze leczenia niepłodności pokonują znacznie dłuższą i krętą drogę aby spełnić swoje rodzicielskie marzenia niż zdrowe pary.
Mój dzisiejszy tekst i bardzo intymne wyznanie jest po pierwsze kontynuacją osobistego, prywatnego jak i mającego miejsce tu w internecie otwarcia na ten temat, które stopniowo następuje od wielu miesięcy. Siedem, a w zasadzie osiem lat temu kiedy zaczynaliśmy leczyć się w klinikach zajmujących się niepłodnością chowałam się przed samą sobą, przed ludźmi i nawet przed bliskim otoczeniem. Najbliżsi oczywiście wiedzieli że się leczymy ale teraz wiem np. że z powodu braku edukacji w tej kwestii tak naprawdę nie wiedzieli jak to leczenie wygląda. Moja ciocia powiedziała mi ostatnio, że dopiero gdy obejrzała niedawno dokument na Netflixie o in vitro zrozumiała przez co przechodziłam i przechodzę znowu. Wśród moich koleżanek i znajomych też widzę większe zrozumienie gdy tłumaczę jak to wszystko wygląda i jak ja się w tym wszystkim czuję. Ja w tych rozmowach poczułam się swobodniej.
Otwarcie nastąpiło też z powodu ściany o której pisałam, miejsca w procesie leczenia w jakim teraz jesteśmy, oraz po prostu moje emocje się przelały i musiały wybuchnąć. Leczenie, stymulacje hormonalne , kolejne badania, próby, nieudane transfery … to moja codzienność od wielu miesięcy i ciężko to wciąż na siłę ukrywać. Nasz brak pełnej anonimowości też nie ułatwia sprawy. Pamiętam jak tych parę lat temu zanim zaszłam w ciążę ze Stasiem siedzieliśmy w poczekalni z Andrzejem i jedna kobieta ( również pacjentka czekająca z mężem na wizytę) zaczęła nam ukradkiem robić zdjęcia telefonem. Choć nie mam pamięci do twarzy, to ją zapamiętam na zawsze. Po interwencji ochrony i nakazie usunięcia zdjęć, kiedy patrzyła mi prosto w oczy zadałam pytanie: dlaczego ? Jesteś tu z tego samego powodu i szukasz sensacji?! … nie potrafiła odpowiedzieć. Ta poczekalnia to jest zresztą jedno z najsmutniejszych miejsc w jakim byłam… A bywam tam często, czasem kilka razy w tygodniu i naprawdę dzięki otwarciu się w tej kwestii, jest mi lżej. Już nie martwię się czy ktoś coś komuś powie. Nie muszę się chować, bo nie robię nic złego. Po prostu po raz kolejny wspinam się na szczyt swoich kobiecych marzeń. I tak naprawdę jestem z tego dumna. Patrzę na nas, na mnie i mojego męża, na Stasia, który pragnie rodzeństwa jak niczego innego… i jestem dumna z naszej rodziny.
Staś jako rozumny sześciolatek , który około dwa lata temu otrzymał od nas odpowiedź na pytanie: skąd się biorą dzieci?, w postaci : z miłości! gdy dorośli się kochają i przytulają się na golasa, teraz wie, że to nie zawsze wystarcza. Widzi jak robię zastrzyki, jak zażywam leki lub jak biorę na koleją wizytę coraz grubszą teczkę z badaniami. Tłumaczymy mu że, czasem rodzice potrzebują pomocy pana doktora, że mama musi robić badania i przygotować brzuszek na dzidziusia. Dostosowujemy wiedzę do jego wieku ale też nie ukrywamy tego co się dzieje. Nie obiecuję że na 100% pusty pokój dziecięcy w naszym domu znajdzie lokatora ale mogę go z całego serca zapewnić że zrobię wszystko żeby to marzenie się spełniło. Zabrałam niedawno Stasia do kliniki i wytłumaczyłam mu, że mam wizytę u pana doktora dzięki któremu mam mojego synka. Kiedy ja byłam na badaniach Staś czekający w poczekalni poznał na własną prośbę pana doktora. Później powiedział mi, że to dobry człowiek i najważniejsze lekarz na świecie! Powiedziałam że całkiem niedawno mówił tak o dentyście… na co Staś stwierdził, że bez zębów można żyć ale bez dzieci już nie! I właśnie dlatego się nie poddaję i walczę.
Oboje z mężem popieramy akcję społeczną #jestemn97 niepłodność jest bliżej niż myślisz. To niestety prawda, choroba nie wybiera, a z problemów z płodnością powinniśmy przestać robić zbędne tabu. W naszym przypadku, bez wdawania się w szczegóły problemy zdrowotne są zarówno po mojej i męża stronie, choć z naciskiem na moje schorzenia. Należy jednak pamiętać, że nawet jeśli to tylko kobieta lub tylko mężczyzna jest chory to przecież choruje cała para. Choroby natomiast nie powinniśmy się wstydzić. Wiele razy apelowałam również aby nie wypytywać kobiet o kwestie macierzyńskie, dziecko , kolejnego potomka … są choroby, których nie widać, ale bolą i rzutują na całe nasze życie, na nasz świat.
Napisałam, że choroba nie wybiera jednak jeśli chodzi o możliwości leczenia, diagnostyki oraz procedury takie jak Inseminacja czy in vitro to niestety w naszym kraju jest to droga dla wybranych, dla tych których na to stać. To jest coś z czym ciężko mi jest się zgodzić i pogodzić. Gdy walczyliśmy o ciążę, w wyniku której mamy cudownego syna, in vitro było refundowane, teraz tak nie jest…. Dla każdej rodziny wydatki związane z takim leczeniem są bardzo dużym, wielotysięcznym kosztem… tylko jedni są w stanie udźwignąć taki wysiłek budżetowy inni niestety nie. Jeszcze wierzę, że to się zmieni.
Teraz, już bez ukrywania się, z podniesioną głową podejmuje kolejną walkę o marzenia, o to aby ponowny raz zostać Mamą. Jednocześnie z dumą podkreślam, że magicznego dziewiątego sierpnia zostałam Mamą z miłości dzięki metodzie in vitro.
Zdjęcia w Ogrodzie Łobzów wykonała Marzena Sadłoń nakolkach.com
link do kampanii #jestemN97
9 grudnia, 2021share
Patrycjo, życzę Wam ogromu siły, miłości, cierpliwości i wytrwałości. Jestem w ciąży dzięki procedurze in vitro. Nie umiem o tym mówić (za co ogromnie Cię podziwiam), ale jestem z takich osób tak cholernie dumna, że potrafiliśmy przez to przejść. Nie tylko psychicznie, ale także fizycznie, finansowo i w każdy inny sposób. U nas trwało to latami. Początkowo, gdy nie mogłam zajść w ciąże, to tak ogromnie bolało, tak bardzo chcieliśmy być rodzicami. Nie będę już wspominać o tym, że po ślubie w pracy szefostwo patrzyło czy już rośnie mi brzuch. Mimo ogromnego wsparcia najbliższej rodziny, ta dalsza ciągle komentowała „że… Czytaj więcej »
Trzymam mocno kciuki by się państwu udało spełnić to największe marzenie. Mi się udało bo 5 trudnych latach .Ja niestety już nie mam takiej odwagi by się przyznawać że nasze maleństwo będzie dzięki In vitro. Wystarczyły reakcje dwóch najbliższych koleżanek nie takie jakich oczekiwałam. Ilość przykrych słów sprawiła że mam blokadę i szczegóły już zostawiam dla sienie…
Trzymam kciuki .Bardzo i kibicuje
Rozumiem Cię doskonale. Tydzień po tym jak dowiedziałam się, że jestem w ciąży (po in vitro) zmarł w tragicznym wypadku brat mojego Męża. Usłyszałam od koleżanki, że to „kara za in vitro”, „życie za życie” i „tak bardzo pragnęliśmy dziecka, że ktoś mu musiał zrobić miejsce”.
Jestem wierząca, do chwili obecnej nie potrafię się wyspowiadać z mojego „grzechu”, który przynosi mi tak wiele szczęścia.
Buziaki!
Pati ❤️❤️❤️🍀🍀🍀🍀
Życzę powodzenia, mocno trzymam kciuki w tej nierównej walce ❤️
P.S od grudnia do sierpnia jest 8, a nie 9 miesięcy 😘
Pati, czy po in vitro udało ci się urodzić naturalnie? Ps. Dziewiątką to chyba waszą zdecydowanie waszą szczęśliwa liczba. Trzymam kciuki.